Długo rośnie ku górze, aż nadchodzi dzień, w którym rozchyla pąk i zachwyca
kolorem słońca. Odtąd co rano, wpatrzony w niebo, zaczyna podróż ze Wschodu na
Zachód. Zadziera kwiat ku niebu i wędrując za słońcem, odbija radosne promienie
lata.
Jednak nadchodzi dzień, w którym dojrzałych ziaren jest tak wiele, że
stają się zbyt ciężkie, aby mógł zadrzeć głowę ku słońcu. Ziarna ciągną kwiat
ku ziemi. Nadlatują ptaki i zaczynają kłótnię o najlepsze ziarenka. Wiele z
nich spada i znika między chwastami.
Po długiej zimie nikt nie pamięta o roześmianym słoneczniku. Zapomniane ziarna przywracają pamięć, a słońce znowu ma po co świecić.
Lubimy czas słonecznego lata. Zadzieramy
wtedy głowy ku słońcu, bo schłodzeni po ziemie, chcemy wygrzać się przed kolejną.
Twarz zaczyna przypominać złote płatki słonecznika.
W życiu jest podobnie. Po dzieciństwie,
a przed starością, szukamy Boga ponad nami. Jak słoneczniki wodzimy za Nim po
niebie codzienności, żeby napełnił nas ciepłem miłości i światłem dobroci. Dojrzewamy,
wyzłacamy się w Jego blasku. Bóg jest naszym słońcem, my jesteśmy Jego słonecznikami.
Niepostrzeżenie nadchodzi późne lato, a po nim szczerozłota jesień, która ziarna, nabrzmiałe słońcem, rozsypuje po całej ziemi, żeby wiosną życie miało się z czego odrodzić. Ziarna, dojrzałe w promieniach Boga, stają się ciężkie życiem. Głowę z trudem wznosimy ku niebu, coraz częściej patrząc w dół. Przestaje nam zależeć na trzymaniu wszystkiego pod kontrolą. Ziarna są coraz luźniejsze pomiędzy płatkami kwiatu i powoli zaczynają się wysuwać. Tracimy je. Spadają w ziemię życia.
W Królestwie Niebios nie wszystkie
ziarna należą do nas. Nie wszystkie doniesiemy do domu. Niektórymi przed postną
zimą nakarmią się radosne ptaki. Inne na szczęście spadną na ziemię. Wyrosną z
nich kolejne słoneczniki.
W Królestwie Niebios najważniejsze
jest odszukanie słońca na niebie. W ciepłej miłości Boga dojrzewamy ziarnami nowego
życia aż do dnia, w którym skłoniwszy głowę pozwalamy im spaść na ziemię. W Królestwie
Niebios nie jest ważna ilość ziaren doniesionych do domu, ale tych, które pozostawimy
na ziemi.
Wejdź w ciszę i zaufaj Słowu, a odzyskasz spokój i pogodę ducha
Ostatnie tygodnie przyniosły
niespodziewaną odmianę życiowej sytuacji. Na dobrą sprawę nie możemy być pewni
niczego, poza tym, że „pewność”, jako coś stabilizującego życie, znikła
bezpowrotnie. Niepewność zajęła miejsce pewności. Tymczasem nasz umysł został
stworzony, abyśmy czuli się pewni siebie, swoich możliwości, umiejętności,
planów. W nowej sytuacji umysł szaleje, nerwowo nasłuchuje i obserwuje,
analizuje dane, wybiera rozwiązania, które pasują do starych doświadczeń.
Można zwariować? Żeby zachować równowagę albo zaufasz
strukturom świata, które powinny zapewniać poczucie bezpieczeństwa, albo sercem
przejmiesz kontrolę nad umysłem. Pierwsze oznacza pewność za cenę niewoli,
drugie wolność za cenę pewności. Wybór należy do Ciebie.
Zapraszam do Sorkwit na 7 DNI CISZY, abyś nauczył/a się, że nie
jesteś ani swoimi myślami, ani emocjami. Zaufaj ciszy i Słowu Boga, a odzyskasz
kontrolę nad niespokojnym umysłem i szalonymi emocjami. Doświadczysz
wewnętrznego spokoju w niepewnym czasie, gdy wszystkie elementy życia podlegają
szybkiej transformacji. Przekonasz się, że nowe myśli i przekonania są
początkiem nowej drogi życia, która zaczyna się, gdy nic nie jest pewne.
Pewność nowej drogi jest wszystkim, czego potrzebujesz.
W programie:
codzienna modlitwa;
medytacja;
rozważanie biblijnych fragmentów, które zmieniają przekonania na temat życia i świata;
spacer w ciszy;
jednorazowy kajakowy spływ Krutynią;
wieczorne koncerty gongów i mis tybetańskich;
możliwość indywidualnych rozmów.
Zapraszam do DOMU POJEDNANIA w Sorkwitach, przy
ul. Plażowej 3. Spotkamy się w cichej wsi, mazurskiej, położnej pomiędzy
dwoma jeziorami. Zakwaterowanie w pokojach 2-osobowych
oraz kilku-osobowych apartamentach.
Ja jestem prawdziwym krzewem winnym, a Ojciec mój jest winogrodnikiem. Każdą latorośl, która we mnie nie wydaje owocu, odcina, a każdą, która wydaje owoc, oczyszcza, aby wydawała obfitszy owoc.Wy jesteście już czyści dla słowa, które wam głosiłem;Trwajcie we mnie, a Ja w was. Jak latorośl sama z siebie nie może wydawać owocu, jeśli nie trwa w krzewie winnym, tak i wy, jeśli we mnie trwać nie będziecie.Ja jestem krzewem winnym, wy jesteście latoroślami. Kto trwa we mnie, a Ja w nim, ten wydaje wiele owocu; bo beze mnie nic uczynić nie możecie.Kto nie trwa we mnie, ten zostaje wyrzucony precz jak zeschnięta latorośl; takie zbierają i wrzucają w ogień, gdzie spłoną.Jeśli we mnie trwać będziecie i słowa moje w was trwać będą, proście o cokolwiek byście chcieli, stanie się wam.Przez to uwielbiony będzie Ojciec mój, jeśli obfity owoc wydacie i staniecie się uczniami moimi. J 15,1-8
Życiowym mottem wszystkich, którzy są uczniami Mistrza z Galilei, mógłby być fragment tekstu: „Bo beze mnie nic uczynić nie możecie” (J 15,5). Moim jest, ponieważ jestem uczniem Mistrza, którego imię oznacza aktywną obecność Miłości, która jest Źródłem wszystkiego, dlatego mnie stworzyła, oraz Ujściem wszystkiego, więc i mnie zbawiła.
Jezus,
przedstawiający siebie jako winny krzew, jest Mistrzem, uczącym mnie uważnego,
świadomego i czułego życia, abym w Jego Duchu roztropnie szukał Bożej drogi dla
własnej duszy, ale jest też Miłością, w obecności której niczego nie muszę, a
wszystko mam, i wszystko mogę, a niczego nie zawdzięczam sobie. To jest miłość
Źródła i Ujścia. Miłość bezwarunkowa, jaką winorośl obdarza swoje pędy, i
pielęgnacyjna ze strony winogrodnika. Dzięki niej dożywione i zdrowe pędy wydają
najlepsze grona dla rozweselania ludzkiej duszy.
Pielęgnacyjna
miłość oznacza, że mogę świętować własne zbawienie i być źródłem najsłodszej
radości. Mogę się odprężyć, bo wiem, że otrzymam wszystko, o cokolwiek
poproszę.
1. Pielęgnacyjna Miłość zaprasza do świętowania
Słowa: „Bo beze mnie nic uczynić nie możecie” zwyczajowo bywają używane jako ostrzeżenie, aby w życiu niczego nie robić samemu i mocno trwać w społeczności z Jezusem. Tym sposobem są stosowane do wywołania skutku, będącego zaprzeczeniem ich sensu. Jeśli bowiem słyszymy wezwanie do duchowej aktywności i czujemy się zobowiązani do utrzymywania kontaktu ze Źródłem Miłości, żeby wydawać dobre owoce życia, to wówczas świętujemy zbawienie czy wciąż pracujemy, aby mieć? Wydajemy najlepsze owoce radości, odprężając się, czy kontrolujemy się i sprężamy, aby sprostać zadaniu?
Ponieważ w
chrześcijańskim myśleniu nastąpiło to odwrócenie, więc też chrześcijańska
duchowość stała się męcząca, a uczniowie Mistrza z Galilei niewiele wiedzą o
lekkim życiu bez wysiłku, walki i niekończącej się aktywności. Jeśli bowiem nie
są aktywni na polu zawodowym albo społecznym, to aktywują się religijnie. Wciąż
zaangażowani w osiąganie jakiś celów, bezustannie zestresowani (sprężeni),
wymuszający na sobie aktywność, którą mogliby sobie oszczędzić, kompletnie nie
potrafią świętować zbawienia. Czynią wiele, aby ich życie miało sens i było owocne.
Wciąż zmęczeni, smutni, często nawet zrezygnowani, dużo mówią o Bożym działaniu, ale w
rzeczywistości w ogóle w to nie wierzą, że coś mogłoby się stać bez wysiłku,
bez walki i ciągłej aktywności, mocą proszącej wiary: „Jeśli we mnie trwać będziecie i słowa moje w
was trwać będą, proście o cokolwiek byście chcieli, stanie się wam”.
Tymczasem Mistrz z
Galilei spokojnie, miłosiernie, czule i delikatnie mówi nam: Już jesteście oczyszczeni i wypielęgnowani,
czyli przygotowani do wydawania owoców radości, więc skoro beze mnie niczego
nie czynicie, nie uzależniajcie owocowania od własnej aktywności. Zamiast się
spinać i sprężać, po prostu odprężcie się. Zamiast pracować, aby mieć,
świętujcie, bo już macie. Zamiast zamęczać siebie oraz innych bezsensowną aktywnością,
gdy wasza ambicja i lęk nie dają wam spokojnie żyć, po prostu bądźcie czujni,
aby działać świadomie, gdy naprawdę trzeba. Trwanie we mnie polega na świętowaniu,
a nie na pracy. Kto nie potrafi świętować zbawienia, spala się w ogniu swojej namiętności.
Niestety niewielu
uczniów Mistrza z Galilei pojmuje sens opowiadania o weselu w Kanie
Galilejskiej, gdzie Jezus wodę w kamiennych pojemnikach zamienił w przednie
wino. Skoro było tam obecne źródło Miłości, więc wina nie mogło zabraknąć. Pozostało
radośnie świętować.
2. Pielęgnacyjna Miłość odpręża
Oczyszczeni słowem Jezusa, czyli dobrą wiadomością o zbawieniu, możemy zaufać i odprężyć się. Przyczyny stresu co prawda nie minęły, ale nie musimy się napinać. Zamiast wariować z lęku i ginąć z wyczerpania, przypominając koszatniczkę, biegającą w bębnie, pozwólmy dobrej wiadomości o zbawieniu zmieniać nasze myśli i emocje, a dzięki temu rzeczywistość życia: „Jeśli we mnie trwać będziecie i słowa moje w was trwać będą, proście o cokolwiek byście chcieli, stanie się wam”.
Prawda, że życie
ucznia Mistrza z Galilei, może być lekkie i proste? Chyba, że Mu nie wierzysz?
Zatem zdecyduj. Życie samo w sobie i ludzkie zachowania generują sytuacje,
które naprężają każdą komórkę ciała, przygotowując Cię do walki albo ucieczki.
Wciąż się rozglądasz, gdzie posprzątać, kogo wyręczyć, gdzie interweniować,
komu wlepić mandat albo dać mu ostrzeżenie. Aktywny od rana do wieczora, nawet
we śnie cierpisz na syndrom nerwowych nóg i nie potrafisz świadomie śnić,
spokojnie i zdrowo się wysypiając. Aktywując geny, odpowiedzialne za siłę w
walce i szybkość podczas ucieczki, jednocześnie dezaktywujesz odpowiedzialne za
naprawę organizmu i odporność na inwazję patogenów. Żyjesz w stresie, chorujesz
i powtarzasz mantrę o potrzebie nieustannej
aktywności, walki i tworzenia zabezpieczeń.
Odpowiedz sobie,
czy na pewno trwasz w pędzie winorośli, czyli w źródle pielęgnującej Cię Miłości?
Jakie owoce
wydajesz? Słodkie owoce radości i zaufania, z których Duch stworzy wino
najprzedniejszej marki, orzeźwiający napój Jezusa, czy cierpkie owoce smutku i
lęku, z których co najwyżej można wyprodukować ocet, po spożyciu którego cierpną
usta?
Jeśli Twoje usta
są zniekształcone grymasem cierpkości, przyjmij do wiadomości, że innych również
poisz cierpkim octem. Nie trwasz w pędzie winorośli, więc spalasz się w ogniu
własnych namiętności i próbujesz jakimś cudem uratować życie, obsesyjną
aktywnością. Ale Ty po prostu płoniesz! Aktywność Cię wyniszcza. Jesteś
naprężony jak cięciwa w łuku. Nie potrafisz świętować.
Jeśli trwasz w
pędzie winorośli, korzystając z ożywczego źródła Miłości, po prostu świętujesz
życie, każdą chwilę, spotkanie, wydarzenie, lekturę, film, myśl i modlitwę.
Świętujesz samego siebie, czyniąc odświętnym
świat wokół siebie. Kwitniesz i lekko żyjesz, wydając owoc we właściwym
czasie ani za wcześnie, ani za późno.
Trwając w źródle
pielęgnującej Miłości, zapominasz o aktywności, bo działasz ani za dużo, ani za
mało, zawsze w sam raz. Wydajesz owoc nie dlatego, że poczułeś wewnętrzny
przymus aktywności, ale poruszył Cię naturalny impuls miłosnego oddania się,
podzielenia, pobłogosławienia. Działasz, bo czujesz potrzebę, płynącą przez
Ciebie do innych ze Źródła, czyli z Miłości.
Świat napełniasz
aromatem najlepszego wina, marki Jezusa z Galilei, Mistrza Miłości.
Jak każda życiowa energia, którą rozpoznajemy jako
emocję, również lęk jest ambiwalentny i posiada dwa bieguny. Człowiek mądry,
świadomie zarządzający życiowymi zmianami, potrafi wykorzystać energię nurtu,
nie obijając się o brzegi, o czym przypominam, omawiając kolejne emocje. Biegun
negatywny, paraliżujący, posiada – a jakże – odpowiednik pozytywny.
Pozytywnym biegunem energii lęku jest mniej więcej to, czym inspiruje słowo lęk. Pamiętając o wokalizującej roli samogłosek, bez których nasza mowa przypominałaby pracę piły tartacznej, dostrzegamy, że lęk w istocie jest tym samym, co lek. Genetycznie to ten sam rdzeń, który różnicujemy podczas wymowy.
Lęk pełni więc rolę leku! Oczywiście jest nim, dopóki nie wypuścimy go z ręki. Oglądając go i pytając się, po co się zjawił, o czym chce nas poinformować, jakbyśmy czytali ulotkę z informacją o działaniu leku. Wtedy lęk nam służy i leczy ze skutków złych decyzji i wyborów, uczestnictwa w złych relacjach i budowania złych więzi, a przede wszystkim ratuje z marazmu szablonowego i wyuczonego życia, które nie jest naszym życiem, czyli mówiąc wprost, wybudza nas z życia bez sensu. Dlatego ostatnim i najpiękniejszym, wręcz błogosławionym, skutkiem lęku jest zdrowe, szczęśliwe i autentyczne życie, czyli po prostu lekkie.
Lęk jest lekiem na chorobę bezradności, beznadziejności i bezsensu. Zażywając lękowego leku możemy spodziewać się lekkiego życia, czyli wy-leczenia. Okazuje się, że w sferze emocji działa ta sama reguła, dzięki której tworzymy skuteczne lekarstwa. Trucizny, stosowanej w odpowiedniej dawce i proporcji do pozostałych składników, nie musimy się obawiać. Zresztą z wykorzystaniem tego samego prawa powstają perfumy i kuchenne smaki.
Aby lęk pełnił rolę leku, musimy w odpowiednich
proporcjach zestawiać go z innymi emocjami, a zwłaszcza z miłością, ufnością i
nadzieją. Potrzeba jest też wiara w siebie, pogoda ducha i optymizm. Wtedy informacyjnej ulotki, z której
dowiadujemy się, w jaki sposób zarządzać życiem, na pewno nie wypuścimy z ręki,
a życie z dnia na dzień będzie stawało się lżejsze i duchowe.
Życie ma stawać się duchowe. Jesteśmy na ziemi, aby
materialność przyjścia przekształcać w duchowość odejścia. Życie jest
przejściem, w duchowości biblijnej zwanym paschą. Życie jest procesem transgranicznym, czyli pokonywaniem
kolejnych barier, które jednych zamykają w starej formie życia, innym
umożliwiają transformację. Różnica pomiędzy nimi tkwi w sposobie traktowania
zagrożeń i reagowania na lęk. Zamknięci w starej formie, cielesnej i materialnej,
wypierają lęk, a więc umysłowi przyznają prawo do rządzenia sobą i życiem. Nie chcą korzystać z lęku jako lekarstwa na
ranę transformacji. Otwarci i gotowi do przemian, którym zawdzięczają duchowy
rozwój, korzystają z lęku, ponieważ umysł kontrolują sercem.
W sercu dzieją się zasadnicze procesy alchemii ludzkiej duchowości. Umysł, pozostawiony sam sobie, bezwiednie służy podświadomości, niemal w całości zanurzonej w wodzie, niczym góra lodowa. Mostkiem kapitańskim duchowego człowieka jest serce. Świadomie wydaje z niego rozkazy, dzięki czemu jego życie ma sens, a on spokojnie płynie do celu.
Podświadomość, zanurzona w wodzie, to olbrzymie,
wprost nie do wyobrażenia gigabajty informacji o cielesnym życiu i przeszłości,
do których mamy bezwiedny dostęp dzięki dziedziczeniu, pamięci komórkowej,
instynktom oraz temu wszystkiemu, co bywa nazywane tradycją (pamięcią) rodową.
To jest energia dolnych centrów energetycznych, która musi zostać uwolniona i
przez serce przeniesiona w sferę nadświadomości, czyli tego, co od dawna zwiemy
intuicją. Dzięki niej zyskujemy dostęp do kolejnych gigabajtów informacji o
życiu duchowym. Gdy serce, które jest pomostem między instynktem a intuicją,
jest spacyfikowane przez intelekt, wówczas lęk, wypuszczony z ręki, paraliżuje
człowieka i kieruje w stronę nieszczęścia.
Dolne centra energetyczne są odpowiedzialne za
przetrwanie, seksualność i siłę woli. W sferze emocji, począwszy od najniższej,
odpowiada im lęk, wina i wstyd, czyli zachowania typowe dla istoty zimnej, mało
aktywnej, zawsze balansującej pomiędzy życiem i śmiercią, która nie liczy na
nic więcej, poza przeżyciem jakoś życia.
Umysł, któremu przyznajemy prawo decydowania o życiu,
służy podświadomości, czasem identyfikowanej jako umysł mas. Nawet jeśli nie są
tożsame, umysł, który nie jest poddany sercu, zanurzony jest w umyśle mas,
zaprogramowanym na choroby, wojny, zbrodnie, nędzę, wypadki, klęski, czyli
wszystkie nieszczęścia, które do tej pory spotkały ludzkość. To z tej wiedzy
czepie umysł, nieustannie straszący nas nowymi zagrożeniami. Miliardy ludzi
przepełnia zazdrość, zawiść, nienawiść, poczucie urazy i wrogość. Dlaczego
zatem mielibyśmy się dziwić, że mając dezaktywowane serce, odczuwamy te same emocje?
Prawdziwe myślenie, które nie rozprasza życiowej energii troską o przetrwanie, poczuciem winy i wstydu, jest wolne od jakiejkolwiek negatywnej aktywności. Myśli, generujące lęk, wychładzają duszę, pozbawiając jej pasji życia. Generalnie wszyscy jesteśmy zanurzeni w kolektywnym umyśle mas i dlatego roztropne serwisowanie własnej duszy polega na świadomym myśleniu, to znaczy przedstawianiu argumentów przeciwnych destrukcyjnym myślom masowego umysłu.
Stąd religijne wezwania do czujności i trzeźwości, które tradycyjnie odnosi się do nadużywania alkoholu bądź narkotyków, w rzeczywistości są apelem, żeby wszystkie myśli, przekonania i wyobrażenia, będące ich budulcem, wywodziły się z praw duchowych, zwłaszcza z wiary i miłości. Wtedy człowiek staje się odporny na argumenty kolektywnego umysłu mas, a w efekcie zyskuje duchową odporność na negatywne emocje większości oraz biologiczną (immunologiczną) odporność na wewnętrzne choroby i zewnętrzne patogeny, co wydaje się szczególnie istotne w czasie tzw. epidemii koronawisrusa.
Nie chwalmy się szczepionką, którą jesteśmy zaszczepieni,
ponieważ w stosunku do kolejnej mutacji patogenu zawsze jest spóźniona o rok.
Pochwalmy się raczej tym, jak oddzielamy dobre myśli od złych, i w co wierzymy,
ponieważ to wyprzedza ewentualne zagrożenie zawsze o dzień.
Gdy słońce coraz wyżej wdrapuje się na niebo i wiosennymi promieniami ogrzewa zmarzniętą ziemię, nocą wciąż zdarzają się przymrozki, a nad ranem często pada śnieg. Jako pierwsze spod ziemi wyrastają filigranowe, białe dzwoneczki. Wyczekiwane przez wszystkich przebiśniegi czekać nie potrafią i chociaż ogłaszają wiosnę, giną pod ciężarem ostatniego śniegu.
Świat skrupulatnie liczy koszty
zużytej energii i kalorie ciepła. Wszystkie działania muszą być ekonomicznie
uzasadnione. Nie ma zgody na rozrzutność. Wkład własny, przewyższający
rzeczywiste potrzeby, jest nierozsądnym marnotrawstwem.
Uczyłeś się tego od dziecka, często
już w rodzinnym domu, w którym elementarne prawo równowagi wkładu i korzyści
regulowało relacje pomiędzy Tobą a rodzicami i rodzeństwem. W codziennym życiu
miłość za nic; miłość po prostu; miłość, która jest pasją dawania; miłość
bezinteresowna, która nie liczy zysku i nie płacze nad stratą; miłość, będąca
źródłem, jest niezwykłą rzadkością. Najczęściej panuje ekonomiczny chłód. Każdy
ukryty jest pod grubą warstwą lodu.
Królestwo Niebios przypomina wiosnę, gdy na rzekach puszczają lody i kwitną kwiaty. Jak soki w drzewie zaczynają płynąć ku górze, aby latem drzewo rodziło owoce, tak w człowieku krew musi płynąć ku sercu, aby mógł wydać owoce życia.
W Królestwie Niebios panuje prawo
rozrzutności, dlatego nie ma w nim miejsca na wyrachowaną, zimną ekonomię zysków
i strat. Nikt nie liczy zmarnowanej energii i kalorii ciepła, ponieważ ich źródło
jest niewyczerpane.
Bądź przebiśniegiem w Królestwie
Niebios. Rozbijaj skorupy lodu, którymi skute są ludzkie serca. Przebijaj się przez
śnieg ludzkich łez, aby ogłaszać wiadomość, że chociaż wszędzie widać znaki
zimy i wydaje się, że chłód nie ma zamiaru ustępować, jednak w głębi ziemi
dokonała się przemiana i nic nie zatrzyma pędu wiosny do rozkwitu i życia.
Bądź nierozsądny – nie czekaj, aż przestanie
sypać śnieg i ustąpią przymrozki, bo będzie za późno.
Bądź poetą – wyśpiewaj dziś cichą piosnkę
o ciepłym powietrzu i pachnących kwiatach.
Być może tej nocy spadnie ostatni
śnieg?
W Królestwie Niebios nie liczy się zysków i strat. Przebijając się przez śnieg, zapomnij o rozsądku. Dzięki Tobie wiosna przyjdzie o dzień wcześniej.
Ziemia nigdy nie była specjalnie spokojna, a ludzkie
życie bezpieczne. Dziesiątki minionych pokoleń zapewne żyło w większym
zagrożeniu egzystencji i musząc sobie radzić z wieloma uzasadnionymi
przyczynami lęku, a pomimo tego to właśnie współczesne pokolenie wydaje się być
szczególnie zalęknione.
W przeciwieństwie do przodków, chociaż nie
doświadczamy wielu realnych zagrożeń, coraz powszechniej przenosimy je w sferę naszej
wyobraźni i boimy się nie tego, co realnie zagraża, ale tego, czym nas straszą własne
myśli. Jednocześnie tracimy umiejętność odpowiedniego serwisowania psychiki i
dlatego doświadczmy permanentnego stresu. W obliczu zmian na geopolitycznej i
społecznej mapie świata, a także w efekcie zmian klimatycznych, wielka część populacji
żyje w ciągłym napięciu i lęku, którego przyczyn nie jest w stanie w ogóle
wskazać i nazwać. Mimo wszystko lęk nie odpuszcza i pozbawia radości życia.
O lęku często powiada się, że paraliżuje, to znaczy
zniewala i czyni niezdolnym do samodzielnego życia. Człowiek sparaliżowany
lękiem, stoi jak wryty. Nie potrafi z lekkością i radością używać własnych nóg
i rąk. Boi się otworzyć, pokazać czułe wnętrze, ujawnić myśli, zacząć żyć
własnym potencjałem, ponieważ boi się, że cokolwiek zrobi, obróci się przeciwko
niemu. Skąd bierze się ó1) lękowy paraliż, skoro niemal żadna z życiowych
sytuacji, które nam się przytrafiają, nie jest na tyle groźna, żeby w jednej
chwili sparaliżować?
Podstawowym błędem jest wypieranie przyczyny lęku. Czujemy energię tej emocji, ale wmawiamy sobie, że przecież nas nie dotyczy. Taką postawą wyrządzamy sobie największą krzywdę, którą nazywam wypuszczeniem lęku z ręki. Ale po kolei. Najprawdopodobniej rzeczywiście nie spotka nas to, czego się obawiamy, więc pozornie wszystko jest w porządku. Niestety tylko pozornie, ponieważ źródłem odczuwanego przez nas lęku jest umysł z bujną wyobraźnią. Zatem wmawianie sobie, że przedmiot lęku nas nie dotyczy, jest zgodą, daną umysłowi, że może nas w dalszym ciągu oszukiwać swoimi lękami. Skoro przyczyna lęku tkwi w głowie, zatem wypieranie jest okłamywaniem samego siebie. Przedmiot lęku co prawda nas nie spotka, jednak umysł będzie nas coraz bardziej korumpował, a energia lęku narośnie do stopnia życiowego paraliżu.
Warto pamiętać, że lęk ma naturę kuli śniegu. Dopóki
trzymamy ją w dłoni, jest bezpieczna. Po wypuszczeniu z ręki zaczyna toczyć się
po zboczu i szybko rośnie w siłę, na koniec zabierając ze sobą wszystko, co
stanie jej na drodze. Sieje zniszczenie
i śmierć. Kto wypuszcza kulę śniegu z dłoni, musi liczyć się z tym, że po
czasie zginie w lawinie.
Z lękiem jest podobnie. Póki przyglądamy się lękowi,
pytając, o czym nas informuje; może ostrzega a może do czegoś zachęca, póty
wszystko jest w porządku. Moment wyparcia jest wypuszczeniem lęku z ręki.
Umysł, któremu przyznamy prawo do
przejęcia kontroli nad życiem, nie zatrzyma się przed niczym, i na koniec
sparaliżuje nas panicznym strachem.
Warto uzmysłowić sobie, że chociaż boimy się wielu
szczegółowych zagrożeń, prawdopodobnie jeden lęk jest fundamentalny i pozostałe
mają w nim swoje źródło. Od pierwszych do ostatnich dni życia towarzyszy nam
lęk, związany z umieraniem i śmiercią. Niektórzy wprost uważają, że być może ze
wszystkich istot, zamieszkujących ziemię, będąc potencjalnie świadomymi swego
życia, ludzie jako jedyni doświadczają lęku przed śmiercią. Trudno jednoznacznie
ocenić, czy większość boi się tajemnicy śmierci, czy technologii umierania, w każdym bądź razie jest bardzo
prawdopodobne, że świadomie bojąc się śmierci w istocie przeżywamy
nieuświadomiony lęk przed pomyłką, niespełnieniem, zmarnowaniem życia, stratą
czasu i bezsensem egzystencji.
Jestem podobnego zdania, więc sugeruję, że w pracy z lękiem lepiej szukać jego egzystencjalnych źródeł, aniżeli zajmować się lękami, których twórcą jest umysł, a prawdopodobieństwo ich urzeczywistnienia jest niemal równe zeru. Wtedy pewniej dociera się do genezy lęku, więc też skuteczniej można sobie albo komuś pomóc.
Podejmijmy zatem próbę wyodrębnienia i nazwania lęków
fundamentalnych, których źródłem jest lęk przed śmiercią.
1. Lęk o
siebie
Lęk o siebie nie pojawia się nie wiadomo skąd. Jest
najbardziej pierwotną formą lęku. Skoro DNA, wypreparowane i oddzielone od
dawcy, podobnie do niego reaguje na negatywne i pozytywne emocje, kurcząc się i
rozluźniając, więc zapewne lęk o siebie, co prawda w różnej intensywności,
przeżywany jest przez większość żywych organizmów. Lęk o siebie jednocześnie
jest lękiem o przeżycie gatunku, rodziny, wspólnoty, z którą się
identyfikujemy. Jest po prostu lękiem przed zniknięciem własnego materiału
genetycznego. Dlatego jest związany z dwoma, dolnymi centrami energetycznymi i
tam też przeżywany. Jest odpowiedzialny za kompulsywne odżywianie się i
gromadzenie majątku, ale też obsesyjne
zachowania seksualne.
2. Lęk przed
ciemnością, która jest w nas
Przekonani przez rodziców i wychowawców, że część
naszych cech jest zła, a wiele umiejętności do niczego się nam nie przyda, a
także wyuczeni sztampowych zachowań i ocen, mamy problem, żeby się akceptować i
kochać. Żywimy kompleksy, podejmujemy decyzje, kierując się poczuciem winy,
wreszcie wstydzimy się samych siebie, z czasem przenosząc w sferę cienia
większą część swojego JESTEM. Część piękna, z którego zostaliśmy stworzeni,
staramy się trzymać pod kontrolą i odczuwamy lęk przed domniemaną ciemnością.
Zamiast cieszyć się lekkim życiem, ciężko pracujemy, aby sfera cienia się nie
uzewnętrzniła.
3. Lęk przed
zmianami (nowym, przyszłością)
Boimy się przyszłości. Nawet zdawkowo witając się ze
znajomymi na ulicy, życzymy im oraz sobie, żeby wszystko pozostawało po
staremu. Tymczasem ratunek przed nieszczęściem i śmiercią zawdzięczamy ufnemu
opuszczeniu sfery bezpieczeństwa i wyjściu ku nieznanej przyszłości. Kto nie
potrafi zaufać i z lęku przed nowym ogląda się za starym, staje się pomnikiem
samego siebie. Lęk przed przyszłością zawsze jest zachętą do większego zaufania
życiu.
4. Lęk przed
utratą kontroli
Jedną z najczęściej występujących odmian
fundamentalnego lęku przed zmarnowaniem życia, jest obawa przed skutkami utraty
kontroli. Póki dyscyplina codziennego dnia ułatwia realizację kolejnych zadań, póty
życie sensownie się rozwija. Jednak trzeba pamiętać, że dyscyplina i kontrola
muszą służyć osiąganiu konkretnych celów. Gdy stają się celem samym w sobie,
człowiek przestaje się rozwijać i traci radość życia. Lęk przed utratą kontroli
pozbawia doświadczania rozkoszy, przyjemności, lekkości i niczym nie
skrępowanej pasji życia.
5. Lęk przed
byciem nieodpowiednim (kompromitacja)
Człowiek z kompleksem bycia małym, brzydkim i
nieodpowiednim nie ma wielkiej szansy na rozwinięcie swojego potencjału,
indywidualnego piękna i niepowtarzalności, decydującej o życiowej satysfakcji.
Więcej czasu traci na pozycjonowanie się, czyli działanie, by stać się takim,
jakim jego zdaniem chcieliby go inni oceniać i mieć, zamiast na poznawanie
siebie. A to jest nieodzowny warunek, aby żyć i działać na miarę życiowego powołania.
Gdy człowiek wie, kim jest i w jaki sposób powinien żyć i działać, przestaje
się bać, że nie rady i skompromituje się. Zyskuje życiową radość i satysfakcję.
6. Lęk przed
osamotnieniem (relacje)
Samotność nie jest beznadziejnym i przeklętym doświadczeniem. W samotności człowiek uczy się siebie i odkrywa niepowtarzalną indywidualność. Samotność jest kryzysem, potrzebnym do przepracowania własnych roszczeń i wartości. Jak w ciszy rodzi się słowo, tak w samotności krystalizuje się prawda, którą jest szczery i autentyczny człowiek. Lęk przed samotnością; lęk, że jest się niekochanym i porzuconym, sugeruje, że człowiek nie jest w kontakcie z własnymi uczuciami. W konsekwencji inni zaczynają go postrzegać jako obojętnego i trzymającego się na uboczu. W ten sposób koło się zamyka, lęk i frustracja rosną. Samotności nie wolno mylić z osamotnieniem, który jest społecznym skutkiem samotności. Im bardziej człowiek boi się samotności, tym pewniej wymusza obecność innych, którzy czują się manipulowani i pozbawiani wolności. Efektem lęku przed samotnością jest doświadczenie osamotnienia.
7. Lęk przed
zranieniem
Coraz więcej ludzi boi się miłości, ponieważ boją się
zawiedzenia i zranienia. Są więc zamknięci, a chroniąc się przed zranieniami,
rezygnują z radości i twórczości. Ich życie jest wyschnięte, a w konsekwencji
wysycha wszystko wokół nich. Nie wolno bać się zranień, których źródłem jest życie
pełne pasji. Pasja jednocześnie jest miłością i umieraniem. Żeby doświadczyć
miłości trzeba zgodzić się na śmierć. Jednak tylko śmierć, będąca zgodą na
miłość, życiu nadaje sens. Kto więc boi się zranień, w efekcie żyje bez sensu.
Człowiek, pozwalający miłości przez siebie płynąć, potrafi przeżywać zranienia
i ma kontakt z wewnętrzną siłą, dzięki której może z czułością zająć się wcześniejszymi
ranami i doświadczyć uzdrowienia.
8. Lęk przed
intymnością
Intymności nie należy mylić z seksualnym napięciem ani romantycznym spotkaniem w kręgu przyjaciół. Słowo sugeruje, że intymność jest wzajemnym przenikaniem, udostępnianiem wnętrza, zgodą na szczerość i transparentność relacji. Intymność jest uwarunkowana wzajemnym zaufaniem, dlatego doświadczany przez wielu lęk przed intymnością bezpośrednio nie wpływa na relacje seksualne, chociaż w konsekwencji również do tego może doprowadzić. Lęk przed intymnością oznacza schowanie się w sobie przed innymi. W efekcie ciało twardnieje i wokół serca tworzy silną twierdzę. Ten rodzaj lęku kończy się śmiercią, ponieważ energią, która najłatwiej i najskuteczniej rozpuszcza emocjonalne toksyny lęku, jest zaufanie w związki i relacje oparte na miłości.
Królestwo Niebios podobne jest do najwyższego budynku świata.
Na ostatnim piętrze wieżowca znajduje się platforma widokowa, z której podziwia
się panoramę, sięgającą setek kilometrów. Można się na nią dostać schodami albo
szybką windą.
Odkąd pamiętasz, uczyli Cię, że życie
jest walką i bez wysiłku niczego nie osiągniesz, więc się spinasz, kompresujesz
siły, żeby pokonywać kolejne schody kariery. Jesteś spięty i mało elastyczny.
Miewasz wypadki w pracy i stłuczki na drodze, co prawda niegroźne, ale jednak,
ponieważ wywierasz presję na samego siebie, żeby wszystko zrobić jak najlepiej
i pokonać rywali. Dlatego jesteś sztywny
i mało finezyjny. W ten sam sposób chodzisz, ruszasz się, mówisz i nawet fizycznie
kochasz. Wciąż się pilnujesz, przyprowadzasz do porządku i masz obsesję na
punkcie perfekcjonizmu.
Zauważyłeś, że wciąż masz pod górę? Z wysiłkiem idziesz po schodach, bez finezji pokonując jeden po drugim, całe życie z nadzieją, że dotrzesz na samą górę i nasycisz się panoramą ze zdobytego szczytu. Dla kilku chwil satysfakcji poświęcasz całą radość i lekkość życia. Naciskasz na przeszkody i walczysz ze słabościami, aby trudności czym prędzej usunąć. Nie masz czasu dla patnera/ki, dzieciom każesz zająć się sobą, w wypielęgnowanym ogrodzie nie potrafisz cieszyć się spotkaniami z przyjaciółmi, nie siadasz pod pachnącym drzewem, pełnym roztańczonych owadów, żeby poszukać ciszy w sobie i usłyszeć odpowiedź na najważniejsze pytanie: Kim Jestem? Cały jesteś nienaturalnie skoncentrowany na wysiłku, żeby walczyć z naturą życia, świata i procesów, które dzieją się niezależnie od Twojej woli, bo zależą wyłącznie od Źródła Miłości i Światłości.
Naprawdę sądzisz, że na tarasie nie da się znaleźć prościej, lżej i radośniej? Wejdź do windy, a ona w oka mgnieniu Cię wywiezie. Zamiast walczyć, doświadczysz owoców zwycięstwa. Nawet podróż na szczyt będzie królewskim odpoczynkiem, lekką radością bycia, doświadczeniem czystej miłości.
Jesteś nienaturalny, więc walczysz z
naturą stworzenia i nie potrafisz szczerze powiedzieć: Ojcze, niech się dzieje Twoja wola. Bądź naturalny, bądź sobą, daj
sobie prawo być królem, któremu wszystko służy, a bez wysiłku będziesz podziwiał
piękno życia i świata. Bóg obdarzy Cię odpocznieniem.
Po schodach wspinają się ludzie z
wielkim EGO. Bez wyjątku, czy są to Panie z kółka różańcowego, jogini
zapamiętale ćwiczący panowanie nad umysłem, ludzie sukcesu, czy wreszcie ci,
którzy religię sprowadzili do moralności, wszyscy zapomnieli o prawdziwym celu
i z metody uczynili cel. Wszyscy są egoistami, chociaż dużo mówią o miłości.
EGO lubi wysiłek, więc oszukuje Cię,
zapewniając mikroskopijną satysfakcję z codziennych kroczków i wygranych potyczek,
a tymczasem prawdziwy odpoczynek czeka. Brakiem mądrości jest walka o zdobycie
szczytu, gdy ma się tak mało energii, żeby zdobyć go bez wysiłku. Oczywiście
można cieszyć się z pokonywania kolejnych stopni, ale zapytaj samego siebie:
Kto się cieszy naprawdę, Ty prawdziwy czy Twoje EGO?
Nie walcz. Winda czeka. Pozwól, żeby
Źródło Miłości w mgnieniu oka wyniosło Cię na szczyt. Daj sobie prawo do
odpoczywania. Moralność i religijne rytuały są schodami, którymi przenigdy nie
dotrzesz na szczyt. Będziesz co najwyżej doświadczał coraz większego zmęczenia,
znudzenia, złości i frustracji.
Windą jest prawdziwa religia odpoczywania, czyli powierzenie się Miłości. Odpuszczając wysiłek, w jednej chwili doświadczysz Królestwa Niebios.
Wiadomo od dawna, że rozwiązania problemu, znalezienia odpowiedzi bądź odkrycia, znacząco zmieniającego parametry rozumienia, nie należy oczekiwać ze strony konsylium fachowców z tej samej dziedziny. Myślą, poszukują, działają według tego samego klucza. Uwięzieni w swoim paradygmacie, po jakimś czasie szczerych wysiłków orzekają, że na zewnątrz ich świata nie ma niczego.
Wystarczy ich przetasować
i poprzydzielać do grup badawczych, składających się z fachowców z różnych dziedzin,
aby szybko i skutecznie, łącząc swoje doświadczenia i mądrość, odkryli nową
rzeczywistość. Problem polega na tym, że fachowcy najczęściej preferują środowiska
hermetyczne, ponieważ czują się w nich bezpiecznie.
Dlatego czasem lepiej
nie łączyć ich w zespoły zadaniowe i zamiast tego połączyć wyniki ich badań, a
efekt jest dokładnie ten sam, zachwycający i zaskakujący. Od dawna powtarzam,
że prawdziwa mądrość jest natury wertykalnej. To oznacza, że potrafi być
analityczna, niczym wąż, pełzający po ziemi, jednak potem wzbija się wysoko
ponad ziemię, aby spojrzeć na całość niczym szybujący orzeł.
Próbując poznać ludzkie emocje, w ostatnich latach dokonano trzech, niezależnych od siebie odkryć, co prawda znaczących, ale nie przełomowych. Dopiero po złożeniu ich w całość zobaczyliśmy nowy ląd, ponieważ naocznie, czyli ze względu na wymogi współczesnej nauki, mogliśmy się przekonać, że ludzkie emocje kształtują świat wokół nas. Nie tylko nasze postrzeganie (w tym sposób interpretacji), ale rzeczywistość samą w sobie. Dotychczas umieszczaliśmy to w kategoriach cudu i fantazji, a racjonaliści uznawali za przejaw tak zwanego nawiedzenia.
W pierwszym eksperymencie, zamknięty pojemnik z ludzkim DNA umieszczono blisko jego dawcy, to znaczy w przyległym pomieszczeniu. Następnie poddano tego człowieka działaniu bodźca emocjonalnego, naukowcy zaś obserwowali zachowanie DNA. Okazało się, że jego uczucia wpłynęły na jego własny materiał genetyczny, znajdujący się w innym pomieszczeniu. Na skutek emocji negatywnych, DNA sprężyło się, natomiast pod wpływem emocji pozytywnych, zwoje materiału genetycznego wyraźnie się rozluźniły. Wywnioskowano stąd, że ludzkie emocje wywołują skutki, które ewidentnie przeczą konwencjonalnym prawom fizyki.
W drugim eksperymencie, podobnym pierwszemu, aczkolwiek niezależnym, inna grupa badaczy pozyskała leukocyty (białe krwinki) i umieściła je w odosobnionych od siebie komorach, aby móc obserwować zachodzące w nich zmiany elektryczne. Również i w tym eksperymencie dawcy znajdowali się w osobnych pomieszczeniach. Za bodziec posłużyły krótkie filmy, wywołując różne stany emocjonalne. I znowu, podobnie jak w poprzednim badaniu, okazało się, że materiał genetyczny i jego dawca wykazują identyczne reakcje w tym samym czasie. Nie zauważono żadnego opóźnienia. W pobranych próbkach, każda zmiana elektryczna odpowiadała temu, co działo się w tym samym czasie u dawców. Co najciekawsze, odległość, w jakiej znajdował się materiał genetyczny, zdawała się nie mieć żadnego znaczenia. Badacze zaczęli więc eksperymentować z dystansem, dzielącym próbkę od dawcy. Nawet przy odległości 80 km otrzymywano ten sam rezultat. Materiał genetyczny i jego dawca reagowali jednocześnie, w ten sam sposób. Wywnioskowano zatem, że przekaz informacji między nimi jest niezależny zarówno od czasu, jak i od przestrzeni.
Trzeci eksperyment dowiódł czegoś równie ciekawego. Naukowcy badali wpływ DNA na świat materialny. Fotony światła, tworzące nas i otaczający świat, zostały poddane obserwacji w próżni. Ich naturalne położenie było zupełnie przypadkowe. Następnie do próżni, w której znajdowały się fotony, wprowadzono ludzki materiał genetyczny. Okazało się, że w tym momencie fotony przestały zachowywać się przypadkowo, a dokładnie odwzorowały geometrię wprowadzonego DNA. Badacze stwierdzili, że fotony zachowywały się zaskakująco i wbrew przewidywaniom. W efekcie stwierdzili, że odtąd będą musieli poważnie brać pod uwagę występowanie nowego rodzaju pola energetycznego. Wywnioskowano, że ludzki materiał genetyczny kształtuje zachowanie fotonów światła, będących budulcem świata i dosłownie wpływa na jego kształt.
Wynik, będący sumą przeprowadzanych badań, daje do myślenia. Dzięki niemu uświadamiamy sobie, że skoro nasze emocje wpływają na materiał genetyczny, a materiał genetyczny kształtuje świat wokół nas, to ludzkie uczucia są w stanie fizycznie zmieniać otaczający nas świat, a jednocześnie nas samych.
To jednak jeszcze nie
wszystko, ponieważ, jak się okazuje, jesteśmy połączeni ze swoim DNA bez
względu na czasoprzestrzeń. Życiowe realia tworzymy zatem naszymi uczuciami,
bez względu na to, czy tego chcemy, czy nie. To się po prostu dzieje bez
udziału naszej woli.
Dlaczego o tym
napisałem? Ponieważ pomyślałem, że ta informacja będzie uzupełnieniem poprzedniego
wpisu: Traktuj się dobrze.
Traktujmy się dobrze, bo jeśli tego nie robimy, wówczas automatycznie traktujemy się źle. Kto świadomie nie wpływa na poprawę swojego samopoczucia, zdrowia i realiów życia, niech się nie dziwi, że negatywnymi emocjami tworzy sobie ziemskie piekło.
5-7 czerwca – Karpacz (przy ewangelickim kościele Wang)
W godzinie kryzysu zadbaj o swoją duszę. Nie ulegaj powszechnym wzorcom religijnym i nie słuchaj wciąż tych samych wiadomości, ponieważ gasisz ducha. Twoja wiara się wychładza, ulegasz rozumowi, który tworzy wciąż nowe zagrożenia.
Lepiej naucz się właściwie serwisować swoją duszę!
Chcę Cię przekonać, że możesz żyć spokojnie, zdrowo i szczęśliwie.
Nie adoptuj się, gdy okoliczności życia przyginają Cię do ziemi.
Nie starzej się szybciej, aniżeli według naturalnego rytmu życia.
Bądź pewien, że wszystko Ci sprzyja.
Oczekuj niemożliwego, bo otrzymasz to, czego się spodziewasz.
Zachwycaj się wszystkim, także sobą.
Codziennie pytaj o swoją drogę i bądź jej wierny.
Bądź pewien, że nic złego się nie dzieje, więc nie musisz się bać.
O tym wszystkim chcę Ci opowiedzieć, więc zapraszam Cię do Karpacza, w miejsce, które już swoim pięknem i tajemniczością wyzwala energię wiary.
Zakwaterowanie w parafialnych pokojach 2-osobowych oraz kilku-osobowych apartamentach, w bezpośrednim sąsiedztwie uroczego kościoła, pochodzącego z Norwegii. Koszt: 250 zł. Wyżywienie we własnym zakresie. Śniadania i kolacje można przygotować na miejscu.