Ubiór, który rozbiera

Czy człowiek musi zawsze być ubrany, pomijając oczywiście względy zdrowotne bądź klimatyczne? Pytam, bo wygląda na to, że przynajmniej w opinii zdecydowanej większości teologów odpowiedź brzmi: „tak”.

Prawdopodobnie dlatego, że w naszej cywilizacji nagość i ubiór pełnią rolę antropologicznych metafor, to znaczy wyobrażeń, opisujących istotę człowieka. A wszystko wcale nie zaczęło się wraz z egzegezą tekstu: „Wtedy otworzyły się oczy im obojgu i poznali, że są nadzy. Spletli więc liście figowe i zrobili sobie przepaski. A gdy usłyszeli szelest Pana Boga, przechadzającego się po ogrodzie w powiewie dziennym, skrył się Adam z żoną swoją przed Panem Bogiem wśród drzew ogrodu” (Rdz 3,7n), bo znacznie wcześniej, wtedy mianowicie, gdy treść tego fragmentu Biblii została pierwszy raz opowiedziana, a było to na wiele pokoleń przed biblijnym literatem. Opowiadanie świadczy o tym, że z poczuciem grzechu łączy się jakieś doświadczenie nagości, której Adam z Ewą nie wstydzą się wzajemnie, ale przed Bogiem!

Czy stworzenie powinno wstydzić się swojego wyglądu przed własnym Stwórcą? Raczej nie. Coś tu jest nie tak? O co zatem chodzi? Może o to, że chociaż przed upadkiem byli nadzy, jednak nagość ich nie obnażała? Czymś innym jest bowiem nagość, czyli brak ubrania, a czymś innym bycie obnażonym, zdemaskowanym, pozbawionym możliwości zasłonięcia prawdy o sobie, z czego doskonale zdają sobie sprawę zdemoralizowani ludzie aparatu władzy, demonstrujący swoją siłę i przewagę, obnażaniem pojmanych, osądzonych, manipulowanych, wykorzystywanych i poniżanych ludzi.

Dlaczego Adama z Ewą przed upadkiem nie byli obnażeni, chociaż byli nadzy? Z upadkiem łączy się więc coś, co sprawiło, że z nagich stali się obnażonymi. W biblijnym opowiadaniu świadczy o tym metafora otwartych oczu. Na brak odzienia nie zwraca się uwagi. Zauważa się dopiero obnażenie, które przynależy do sfery rozpoznania człowieka, czyli prawdy o nim. Człowiek obnażony jest człowiekiem rozpoznanym, któremu widocznie czegoś brakuje, skoro bardzo się wstydzi. Człowiek z otwartymi oczami jest istotą, która wie, że straciła Bożą chwałę. Już nie jest nią okryty, niczym szatą. Człowiek wstydzi się więc nie tyle nagości, ile samego siebie, nie dlatego, że jest brzydki, ale dlatego, że poznał prawdę o sobie. Wie, że nie jest skończony i doskonały; że brak mu Bożej chwały, a więc jest grzeszny.

Zapytajmy wobec tego: Czy człowiek został stworzony bez ubioru, aby był odziany w szatę Bożej chwały? Jeśli rzeczywiście tak jest, nie może wytrzymać obnażenia, bo ono świadczy o popełnionym grzechu! Tak można utrzymywać, niemniej możliwa jest też rozszerzająca i dopowiadająca perspektywa, a mianowicie, że dlatego został stworzony nagim, aby był przygotowanym do odziania w szatę Chrystusa; szatę weselnej uczty (zob. Mt 22,11n) ); szatę zbawienia; szatę doskonałości.

Nagi człowiek nie wstydzi się więc odsłoniętych części ciała bo służą prokreacji. Wstydzi się ich, ponieważ tradycyjna interpretacja łączy je z pożądliwością, a pożądliwość z seksem, bo już nie koniecznie z erosem. Ubiór jest więc nam potrzebny nie do zasłonięcia wstydliwych części ciała, ale żeby zasłaniał prawdę o nas, a mówiąc inaczej, żeby odwracał uwagę. Jest jakby komunikatem: „Nie patrz na to, co jest we mnie brakiem, co jest moją grzesznością, co we mnie jest brzydkie, ale patrz na twarz, czyli istotę”.

Czy mam jakiś argument na poparcie tej myśli? Myślę, że tak. Jest nią dominacja głowy, a właściwie twarzy, cechująca naszą kulturę. Twarz jest zwierciadłem serca, metafizyczną szczeliną do poznania duszy, jest ikoną ludzkiej istoty, zresztą na podobieństwo biblijnego świadectwa: „Kto mnie widział, widział Ojca; …” (J 14,9) i teologicznej tezy, że twarzą Boga jest Jezus z Galilei. Od dawien dawna, i wciąż tak jest, wystarczyło wykonać popiersie, namalować portret, sfotografować twarz, aby pokazać człowieka i umożliwić jego identyfikację. A Chrystus, czy nie jest zwany głową Kościoła, albo mężczyzna głową rodziny?

Przez pokolenia ubieraliśmy się w taki sposób, żeby eksponować głowę i odwracać uwagę od powodu do wstydu, którym nie jest brzydota narządów płciowych, ale prawda o człowieku. Ubrania miały zabezpieczać prawo twarzy do przedstawienia osoby. Jakby nie było wciąż uważamy, że człowiekowi nie wolno stracić twarzy! Tymczasem dzieje się tak między innymi właśnie wówczas, gdy pozostaje nagi na oczach patrzących, czyli obnażony! Przez stulecia każda klasa społeczna miała własny dress code; podobnie każdy rzemieślniczy cech. Nie było wolno ubierać się inaczej, indywidualność była zabroniona, ażeby ubiór wzmacniał świadectwo twarzy, czyli umożliwiał szybką i łatwą identyfikację osoby. Do dziś pozostałościami tego bezwzględnego wymogu są mundury żołnierzy, policjantów, prawników czy księży. W ich wypadku najważniejszy jest bowiem urząd, który pełnią. Twarz w mundurze nie jest twarzą indywiduum, której imię i nazwisko może być powszechnie znane. To jest twarz wojskowego, prokuratora i biskupa. Twarz, przed którą może nie trzeba padać na posadzkę, ale na pewno schylić własną twarz.

W tradycyjnej kulturze ubiór służył stygmatyzacji, umożliwiając względnie bezbolesne rozpoznanie kto jest przed kim, albo kto za kim w społecznej strukturze; kto komu ma co do oddania bądź wykonania albo czego po kim może się spodziewać. Jednak tę tradycyjną kulturę odmienia chrześcijański Chrzest, będący wszczepieniem w Chrystusa, czyli odzianiem się w nową szatę Chrystusa, w którym wszyscy są równi: „Bo wszyscy, którzy zostaliście w Chrystusie ochrzczeni, przyoblekliście się w Chrystusa. Nie masz Żyda ani Greka, nie masz niewolnika ani kobiety; albowiem wy wszyscy jedno jesteście Jezusie Chrystusie” (Ga 3,27n).

W chrześcijańskiej duchowości Chrzest jest jedyną okazją, kiedy człowiek może być nagim, ponieważ nie grozi mu obnażenie. Na brzegu pozostawia stare odzienie, żeby w konsekwencji Chrztu zastąpić je lnianą, białą i odświętną szatą, symbolizującą Chrystusa. „Jeśli ktoś jest w Chrystusie, nowym jest stworzeniem” (2 Kor 5,17), zatem niebezpieczeństwo obnażenia minęło. Odtąd nie ma powodu do wstydu. Człowiek ochrzczony, czyli przyobleczony w Chrystusa,  żyje w prawdzie, dlatego może pozostać nagim, bo nie ma nic do ukrycia, a jego twarzą jest odtąd twarz Chrystusa. Kto widzi Chrystusa, widzi Ojca, a kto widzi ochrzczonego, widzi Chrystusa. Doprawdy warto zauważyć i przemyśleć to, że w zacytowanym wyżej fragmencie 2. Listu do Koryntian, ap. Paweł argumentuje dokładnie w tym samym duchu, w którym chcę pokazać kulturową zmianę, która dokonała się w sferze ubioru pod wpływem teologii i duchowości Chrztu: „Dlatego już odtąd nikogo nie znamy według ciała; …” (2 Kor 5,16). Ubiór nie musi zaciemniać obrazu i uniemożliwiać poznania prawdy o człowieku; nie musi też kierować uwagi patrzących na twarz, ponieważ w Chrystusie wszyscy doświadczają zbawienia, dokończenia, doskonałości, a mówiąc współczesnym językiem stają się sobą. Odtąd nie muszą ukrywać prawdy osobie, ale mogą zaistnieć w cały swym pięknie, nie wstydząc się swej indywidualności.

Skoro niebezpieczeństwo obnażenia minęło, zatem spokojnie można pozostawać nagim. Czy w naszej kulturze coś takiego rzeczywiście się wydarzyło? Być może niektórzy pomyślą o ideowym nudyzmie, ale nie. Nudyzm nie odmienił naszego stosunku do ubioru, chociaż mógł. Nudyzm sam się zmarginalizował, ponieważ odwołał się do treści ideowych spoza naszej kultury, które nie miały siły argumentów, przemawiających do wyobraźni.  Jak wskazuje tytuł: Ubiór, który rozbiera, stało się to nie poprzez dorzucenie  ubioru, ale zmianę stosunku do niego. W sensie kulturowym rozebraliśmy się nie dlatego, że nasze ubiory pozostawiliśmy w szafach i garderobach, ale dlatego, że zaczęliśmy się ubierać inaczej. Gdybym napisał, że z pomocą przyszła moda, jako teolog minąłbym się z prawdą. Moda nie jest instrumentem z zewnątrz naszej kultury, narzędziem wyzwolenia między innymi z religijnych więzów chrześcijaństwa. Absolutnie NIE!

Współczesna moda jest skutkiem chrześcijańskiej teologii i duchowości, kolejnym owocem chrześcijańskiej kultury. Jak przed pięcioma stuleciami doszło do transformacji mniszego ideału życia, skutkiem czego bycie chrześcijaninem współcześnie rozumiemy jako bycie mnichem nie w świętej przestrzeni klasztoru i świętym czasie liturgii godzin, ale w codzienności bycia i wykonywania zawodowych oraz rodzinnych obowiązków, tak przed kilkoma dziesięcioleciami doszło do przedefiniowania funkcji ubioru. Odtąd ubieranie się nie służy zasłanianiu prawdy o człowieku, a wręcz odwrotnie pokazywaniu człowieka w jego istocie, podkreślaniu jego indywidualności. Stąd mogłem napisać, że ubiór rozbiera, podobnie jak ochrzczonego rozbiera Chrystus, w którym grzesznik nie musi wstydzić się samego siebie.

Nagle, bo w perspektywie długiej historii ludzkiego ubioru to jest szalona zmiana w krótkim czasie, współczesne ubranie zaczęło służyć temu, by uwagę patrzących odwracać od twarzy, ale przez to samo siebie pozbawiło znaczenia, bo odtąd nie musi zasłaniać nagości, będącej dotąd zagrożeniem dla twarzy. Dlatego sadzę, że dzisiejsze ubiory prędzej czy później rozbiorą człowieka nie tylko w sensie mentalnym czy kulturowym, ale także fizycznie, ponieważ już nie będą miały czego zasłaniać, to znaczy wstydu. I tak moda ma szansę doprowadzić do sytuacji, której archetypem jest dawna praktyka chrzczenia nagich ludzi, nie odczuwających wstydu. A wtedy ujawni się prawdziwe piękno człowieka, który nie będzie wstydził się tego, że nie jest piękny, skutkiem czego władza straci kolejne narzędzie przemocy a poniżanie, obnażaniem bezbronnych  ludzi, przestanie być możliwe.

Ubierając się według własnego pomysłu, zgodnie z moim poczuciem piękna i pragnieniem wyrażenia swojej indywidualności, cierpliwie czekam na świat, w którym zrealizuje się kolejny wymiar równości, o której napisał ap. Paweł: „Bo wszyscy, którzy zostaliście w Chrystusie ochrzczeni, przyoblekliście się w Chrystusa. Nie masz Żyda ani Greka, nie masz niewolnika ani kobiety; albowiem wy wszyscy jedno jesteście Jezusie Chrystusie” (Ga 3,27n).